• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

W poszukiwaniu siebie. Samotna podróż po wschodniej części Afryki

Marcin Dajos
15 marca 2017 (artykuł sprzed 7 lat) 
Krzysztof Puternicki w południowej Etiopii, w okolicach Arba Minch. Krzysztof Puternicki w południowej Etiopii, w okolicach Arba Minch.

Krzysztof Puternicki decyzję o samotnej podróży po wschodniej stronie Afryki podjął w 2015 roku przy kawie i papierosie, przeglądając internetowe mapy. Chciał zmierzyć się z samym sobą. Ojciec dwójki dzieci, gdański restaurator, wyleciał do Afryki w połowie listopada. Przeszedł około 2000 km, resztę pokonał miejscową komunikacją lub autostopem.



W poszukiwaniu siebie

- Podróż uświadomiła mi, jak bardzo jestem niespełniony. Liczyłem na to, że nastąpi jakiś przełom i tak się stało. Dzięki niemu zdałem sobie sprawę, że chcę jeszcze więcej. Jest to coś, przed czym ostrzegali mnie inni podróżnicy, w tym mój dobry znajomy Michał Kochańczyk. Powtarzał mi przez lata, że jak zacznę, to nie będę mógł przestać. Wydawało mi się, że tak nie będzie. Postawiłem sobie cel, a osiągnięcie go miało dać spełnienie. Tak to jednak nie wygląda - mówi Krzysztof.
W dotąd nieznanym świetle postawiły go sytuacje zagrażające życiu. Autokar, którym podróżował po Sudanie miał wypadek. Śmierć poniósł kierowca. 150 km dalej od tego miejsca, gdy trójmiejski podróżnik przejechał przez granicę z Etiopią, autokar został ostrzelany.

- Leżałem osiem godzin w rowie przy ulicy, autobus doszczętnie spłonął. Podobnie jednak jak podczas wcześniejszego wypadku wydawało mi się, że nad wszystkim panuję. Zdecydowanie pomagała adrenalina. Dwa tygodnie później dojechałem do Addis Abeby. Po raz pierwszy zafundowałem sobie trzy dni nie w hotelu, ale w domu gościnnym, otoczonym wysokim płotem. Czułem się w środku bardzo bezpiecznie. Do tego był tam prysznic z ciepłą wodą, co wcześniej zdarzało się bardzo rzadko. W tym momencie coś we mnie pękło. Zacząłem analizować to, co zaszło. Byłem przygotowany na to, żeby wrócić do Polski. Wróciły myśli sprzed wyjazdu, że za dużo ryzykuję - wspomina Krzysztof.
Podczas wizyty u Hamerów w Dolinie Omo. Podczas wizyty u Hamerów w Dolinie Omo.
W powrocie na obraną drogę pomogła rodzina oraz znajomi, którzy wspierali podróżnika podczas rozmów telefonicznych. Mówili niemal jednym głosem: dawaj Krzysiek, jedziesz dalej. Kiedy postanowił, że jedzie, obudziło go w środku nocy trzęsienie ziemi.

- Doświadczyłem czegoś takiego po raz pierwszy w życiu. Nie wiedziałem co się dzieje, byłem tak spanikowany, że rano stwierdziłem - wracam do Polski. Na szczęście szybko wróciły do mojej głowy rozmowy telefoniczne. Ponownie uświadomiłem sobie, że jest limit pecha, który zapewne już wykorzystałem i dalej będzie tylko dobrze. Zdałem sobie sprawę, że im więcej myślimy o negatywnych rzeczach, tym bardziej ściągamy je na siebie. Dlatego wyluzowałem i pojechałem dalej - dodaje Krzysztof.
Sprawiło to między innymi, że został dwukrotnie okradziony. W tym raz go napadnięto. W Malawi przyłożono mu nóż do gardła i skradziono wszystko, co miał przy sobie. Były to jednak rzeczy, z którymi spokojnie sobie poradził, ponieważ mogą się one zdarzyć w każdym miejscu na świecie.

W poszukiwaniu ludzi i kultur

- Obcowanie z innymi kulturami tak nam otwiera głowę, że nie można później przestać tego robić. Książka daje perspektywę innej osoby, a swoją własną nabywamy tylko przez podróżowanie. Własny zestaw obrazów jest czymś, do czego chcę dążyć - twierdzi Krzysztof.
W tym wypadku negatywne rzeczy zostały przysłonięte ogromem pozytywnych. One spowodowały, że Krzysztof chciał iść dalej. Najbardziej urzekli go ludzie.

- Wydaje się nam, że świat islamskich ekstremistów przeniknął cały Egipt i wystarczy, że chrześcijanin tam wjedzie i już nie ma szans, aby wyjechać. Jest to mit, tak samo jak ten, że w Polsce żyją sami nacjonaliści. Wszędzie są ludzie, którzy wiedzą, gdzie podążają i ludzie, którzy błądzą. Najlepiej podróżować samemu, ponieważ wtedy pomaga nam empatia, którą mamy w sobie. Nie jesteśmy skupieni na drugiej osobie, z którą jedziemy, nie rozmawiamy z kimś w swoim języku, tylko jesteśmy wyczuleni na to, co dookoła nas. Wiedziałem, że ludzie świata arabskiego są bardzo gościnni. I tej gościnności doświadczyłem - wspomina Krzysztof.
Najbardziej zaznał jej od połowy Egiptu, podróżując na południe, w Sudanie oraz w Malawi - pomijając incydent z kradzieżą. Dwa pierwsze miejsca zamieszkiwane są przez Nubijczyków, czyli najbardziej gościnny lud na świecie.

- Mają oni plemienne prawo i tradycję nakarmić wroga. Pomimo, że wszędzie widać tam poprzekreślane amerykańskie flagi, to byłem goszczony najlepiej w całej Afryce - dodaje podróżnik.
Po opuszczeniu statku, którym przekracza się granicę Egiptu z Sudanem - przeciążonym około pięciokrotnie i płynącym zamiast 12 godzin 42 - znalazł się w miejscowości Wadi Halfa. Jego pierwszym wrażeniem było, że jest w miasteczku jak na Dzikim Zachodzie. Jest ono otoczone z każdej strony pustynią. Chciał tam wykupić internet, więc zapytał tubylca, gdzie może to zrobić.

Zdjęcie wykonane w Livingstonii, w Malawi. Zdjęcie wykonane w Livingstonii, w Malawi.
- Powiedział, że mnie zaprowadzi. Szliśmy do celu około 25 minut. Kiedy dotarliśmy na miejsce okazało się, że internet nie jest tani. Za kilka giga trzeba było zapłacić około 50 dolarów. Patrzę, co robi człowiek, który mnie przyprowadził, a on wyciąga pieniądze i za mnie płaci. Zapytałem, dlaczego to robi, a on na to, że taka jest ich tradycja. I tak było do mojego wyjazdu z Sudanu. W sumie praktycznie nie płaciłem za jedzenie, ponieważ byłem goszczony przez miejscową ludność. To są rzeczy dające sporo do myślenia. A przecież zawsze mówi się dużo o polskiej gościnności - opowiada Krzysztof.
W większości krajów, przez które podróżował, mówi się po angielsku, ponieważ ta część Afryki była mocno skolonizowana przez Brytyjczyków. Do tego, jak zauważył trójmiejski podróżnik, tubylcy mają świetne poczucie dźwięku i rytmu.

- Dlatego też posiadają nieprzeciętne zdolności językowe. Potrafili bezbłędnie wypowiedzieć stół z powyłamywanymi nogami. Ogólnie, jadąc przez Afrykę starałem się rozmawiać z ludźmi o życiu. Wcześniej próbowano mi wmówić, że osoby tam żyjące są inne. A one są dokładnie takie same jak my. Dążą do tego samego, czyli do szczęścia. A droga do tego jest wszędzie identyczna. Każdy chce być kochany i chce kochać. I to była moja platforma do porozumiewania się w momencie, kiedy nie mogłem dogadać się w języku angielskim - dodaje.
W poszukiwaniu miejsc zapierających dech w piersiach

W każdej podróży ogromne znaczenie odgrywają krajobrazy. To one sprawiły, że Krzysztof znalazł miejsce, do którego na pewno powróci.

- Malawi to kraj nazywany w całej Afryce The Warm Heart of Africa. Faktycznie, nie było tam żadnego konfliktu zbrojnego od kilkudziesięciu lat, nie słychać wystrzałów z broni. To powoduje, że ludzie są bardzo przemili. Choć z drugiej strony właśnie tam mnie okradziono. Uważam jednak, że był to po prostu jakiś dziwny zbieg okoliczności. Malawi to bardzo biedny kraj. Widać to na ulicach, gdzie jest bardzo mało samochodów, a większość ludzi jeździ na rowerach. W Malawi widać, że wzrost cywilizacji łączy się z upadkiem ludzkich wartości - to jest jedno z moich najważniejszych przemyśleń i odczuć. Ludzie potrafili zaczepić mnie na ulicy, ale nie po to, aby dostać pieniądze, tylko poznać mnie. Na przykład w Egipcie często chcieli, abym załatwił im wizę do Schengen. W Malawi czułem się bardzo dobrze i chcę tam wrócić - opowiada Krzysztof.
Krajobraz z Morogoro, miasta we wschodniej Tanzanii, u stóp gór Uluguru. Krajobraz z Morogoro, miasta we wschodniej Tanzanii, u stóp gór Uluguru.
W Etiopii, znalazł Park Narodowy, gdzie można poruszać się na piechotę. Była to też forma oszczędzania pieniędzy. Jedynym warunkiem, jaki mu postawiono, było zabranie ze sobą uzbrojonego strażnika. A mając go przy boku stwierdził, że pewnie dużo mu pokaże, więc nie prosił dodatkowo o przewodnika.

- Ustaliliśmy ze strażnikiem, że idziemy trasą o długości 35 km. Wyruszyliśmy o godzinie 5 i mieliśmy dojść do celu wieczorem. Idąc przez dłuższy czas w jednym kierunku miałem obawy, że nie zdążymy wrócić. Dlatego też umówiłem się z nim, że zrobimy gdzieś nocleg. W międzyczasie mieliśmy dwa spotkania z kłusownikami, w tym raz minęliśmy się w milczeniu ocierając ramionami. Oni tylko patrzyli, czy strażnik łapie za broń. Nie widziałem tam żadnego turysty, byliśmy sami, kłusownicy dookoła. Do tego nie miałem prowiantu, śpiwora czy namiotu, ponieważ wszystko zostawiłem przy bramie. Byłem trochę podłamany - wspomina Krzysztof.
I wtedy wyłonił się biały samochód terenowy. Kiedy do nich dojechał, wyszedł z niego człowiek ubrany jak Indiana Jones. Stwierdził, że Krzysztof jest pierwszym białym turystą, którego spotkał tak daleko od bramy parku.

- Pytał o moją motywację, a ja tylko chciałem prosić go o odwiezienie z powrotem. Okazało się, że to szef wszystkich parków narodowych w Etiopii i akurat jest w trakcie inspekcji. Spytał, czy może pokazać mi miejsce, gdzie lwy przychodzą wieczorem. W sumie, na podróżach po parkach spędziłem z nimi dwa dni - dodaje Krzysztof.
Przez moment stał się także członkiem jednego z najstarszych plemion na świecie w dolinie Omo, czyli Hamerów.

- To żyjąca bardzo tradycyjnie ludność. Nie noszą ubrań (poza przyozdobieniami), piją mleko kóz i zbierają łupinki, z których zaparzają coś do picia nazywane przez nich kawą. Normalnie, żeby móc spędzić u nich noc, trzeba zapłacić władzom Etiopii około 1000 dolarów za pozwolenie. Mi udało się to zrobić w inny sposób. Przeczytałem wcześniej na forach internetowych, żeby kupić im mydło, żyletki, świece, które są dla nich towarem luksusowym. Dzięki temu pozwolili mi zostać na noc. Niesamowite dla mnie było to, że zaraz po przybyciu na miejsce, w środku nocy, 5-6 dzieciaków w wieku 2-10 lat wyciągnęła mnie na skraj wioski i zaczęła za mną tańczyć i śpiewać piosenkę - wspomina Krzysztof.
Podróż trwała łącznie 13 tygodni i zakończyła się w Republice Południowej Afryki. Krzysztof zapewnia, że nie była to jego ostatnia wyprawa do Afryki.
Koniec podróży Krzysztofa Puternickiego. Koniec podróży Krzysztofa Puternickiego.

Opinie (69) ponad 10 zablokowanych

  • tata walczy w Afryce o samego siebie, a mama walczy z codziennością z dwójką dzieci (1)

    co za bezsens

    • 14 3

    • Jak widać po ostatnim zdaniu, i tak siebie nie znalazł...,

      czyli niepotrzebne frazesy dodaje i tworzy do tego wyjazdu filozofię.
      Niech przyzna, że codzienność, wychowanie dzieci, ich szkoła, infekcje, problemy wychowawcze - nie sprawdza się w tym,
      bo to tak naprawdę,to jest trudniejsze od podróżowania po Afryce.

      • 10 2

  • Same podróżniki

    Ale Fazowski i tak najlepszy :-)

    • 1 0

  • Kraj wielkich możliwości...

    Dorabianie ideologii i płatne artykuły, zostało jeszcze kilka portali gdzie nie ma wzmianki o tej wyprawie ;)

    I te gorące selfie ;)

    • 5 2

  • a oddał Pan kasę za internet??
    Zawsze wypada coś zostawić. Nie chcą, bo tak są nauczeni, ale z grzeczności wypada się zrewanżować jakimś tipem. Zawsze im się przyda, a my nie będziemy postrzegani jako europejskie samoluby

    • 4 1

  • "samotna podróż" - samotna w znaczeniu bez żony i rodziny

    • 6 1

  • murzyny go nie zjadły jeszcze?

    • 2 1

  • Ogarnijta się ludzie!`

    koleś mówi, że rodzina namawiała go do dalszej podróży, więc z czym macie problem? Bo że macie to jest fakt ewidentny. I to wy go macie, nie pan Krzysztof, nie jego żona ani dzieci. Wy macie probelm. Zamiastanalizować czyjeś życie rodzinne, stawiać diagnozy psychologiczne oparte na zupełnie niczym - przeczytajcie artykuł i przyswójcie coś, co wam się przyda w przyszłości - informacje o danym kraju, zwyczajach itd.
    Czy naprawdę każdy artykuł musi być opstrzony wypocinami wszystkowiedzących, zarozumiałych, zadufanych w sobie komentatorów, których styl życia jest jedyny i słuszny i brak akceptacji samego siebie aż wylewa się z każdego zdania?

    • 3 4

  • zazdrość

    Mentalność polakówa, zes*ać się z zazdrości że ktoś może i chce. Krzysztof każdy na swój sposób szuka sensu swojego życia - gratuluję odwagi. Nie przejmuj się komentarzami zazdrosnych idiotów i podróżników Google etc.
    Pozdrawiam Michał J.

    • 4 5

  • Wątpliwości

    Chciałbym zobaczyć rozpisane na 90 dni podróży te 2000 km przebyte rzekomo na piechotę (oraz 8000 km przejechanych). Nie jest to niemożliwe, ale sądzę, że naciągane.

    • 0 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Warsztaty tańca country

kurs tańca, zajęcia rekreacyjne, trening

Wieczorna wędrówka po pracy: Dolina Samborowo i Wąwóz Huzarów

25 - 35 zł
rajd / wędrówka

Tematyczny spacer miejski: Gdańsk jako gród nad Motławą

30-50 zł
spotkanie, spacer, zajęcia rekreacyjne

Forum

Najczęściej czytane