- 1 Skatepark Multipark Morena już otwarty (69 opinii)
- 2 Jubileuszowe spotkania Kolosy w Gdyni (33 opinie)
- 3 Hitowy sport z USA już w Trójmieście (18 opinii)
- 4 W weekend dla aktywnych czuć wiosnę (6 opinii)
- 5 Weekend niesamowitych podróży (66 opinii)
- 6 WF na studiach potrzebny czy nie? (92 opinie)
Krzysztof Sabisz z Gdyni przebiegł maratony na 7 kontynentach. Marzy o Evereście
Krzysztof Sabisz przebiegł maratony na każdym z siedmiu kontynentów i jest jedną z niespełna 400 osób na świecie, która dokonała takiego wyczynu. Pomysł narodził się podczas jednej z wypraw, zdobywając Koronę Ziemi. Gdynianin zaraz ukończy także cykl 6 Marathon Majors, marzy mu się także powrót na Mount Everest, na którym w 2017 roku dokonał heroicznego wyczynu.
Gdynianin wśród elitarnego grona
Krzysztof Sabisz to 44-letni biznesmen i podróżnik z Gdyni. Prywatnie jest też zagorzałym kibicem Arki Gdynia. Nasz bohater ostatnio zapisał się na kartach historii, bowiem udało mu się dołączyć do elitarnego grona klubu 7 Continents Marathon, czyli osób, które ukończyły maraton (bieg na 42,195 km) na każdym z siedmiu kontynentów. Obecnie należy do niego niespełna 400 biegaczy z całego świata. Jak przyznaje nasz bohater, pomysł zrodził się nieco przez przypadek, podczas górskiej wyprawy.
- Pomysł na to zrodził się w 2016 roku na Antarktydzie w bazie Union Glacier Camp, podczas wyprawy na Masyw Vinsona, gdy zobaczyłem osoby przygotowujące się do startu w maratonie na lodowcu Union Glacier. Lubię podróżować, lubię mieć w życiu cel. Inaczej się wtedy żyje każdego dnia, mając wytyczony cel. Miałem wtedy w głowie, że kończę jeden projekt i chciałbym zacząć nowy. Nie było to przypadkowe osiągnięcie i też je sobie utrudniłem, bo nie było to zaledwie siedem maratonów, ale w tym czasie przebiegłem ich aż 19. Chciałem to jak najbardziej rozłożyć w czasie. Mogłem to też skończyć szybciej - przyznaje gdynianin.
By znaleźć się w tym gronie, Krzysztof przebiegł maratony na każdym kontynencie, wliczając w to ekstremalny Antarctic Ice Marathon w samym sercu Antarktydy na lodowcu Union Glacier. Oprócz niego gdynianin startował także choćby w: Berlinie, Londynie, Spitsbergenie, Nowym Jorku, Bostonie, Chicago, Entebeni (RPA), Sydney, Rio de Janeiro czy Jerozolimie.
- Każdy z maratonów był na swój sposób trudny. Najlepiej wspominam ten na Antarktydzie ze względu na klimat i warunki, choć był to mój najgorszy czas. Tam trzeba jednak doliczyć minimum godzinę do normalnego czasu ze względu na temperaturę. Pamiętam, że ledwo wtedy zdążyłem na święta, bo długo czekaliśmy na okienko pogodowe. Przesuwało się z dnia na dzień, musieliśmy wyrobić różne pozwolenia w Chile, przejść kwarantannę. Najcięższy był z kolei mój ostatni w Sydney. Prawdopodobnie biegłem go, będąc chorym na koronawirusa. Na 27 kilometrze czułem, że jest źle. Musiałem chwilę pozostać w punkcie medycznym, chcieli mnie ściągnąć z trasy. To była walka z samym sobą. W bólach ukończyłem ten bieg, ale cieszyłem się, że udało się skończyć ten projekt - przyznaje Krzysztof.
Przeczytaj, dlaczego warto startować w imprezach biegowych?
Z kolei nietypową sytuację gdynianin miał podczas maratonu The Big Five w rezerwacie Entebeni w RPA. Jak sama nazwa wskazuje, biegacze biegną po sawannie, którą zamieszkują zwierzęta z Wielkiej Piątki Afryki. Trasę zabezpieczają strażnicy uzbrojeni w broń, na wypadek ataku dzikiej zwierzyny na biegaczy.
- Trasa jest zabezpieczona i też sprawdzana przed startem. Lwy nie powinny się tam pojawić. Jak biegłem to zebry czy mniejsze zwierzęta były na porządku dziennym, ale miałem sytuację, że kilkanaście metrów przede mną przebiegła rodzina nosorożców. Przez chwilę nogi zrobiły się z betonu i musiałem zwolnić, by wybadać sytuację i sprawdzić, czy jest bezpiecznie - wspomina.
Treningi z książką
Sporo wolnego czasu nasz bohater musiał i dalej poświęca na treningi. Jak sam tłumaczy, nie każdy z nich musi być bardzo ciężki, ale zajęcia cztery-pięć razy w tygodniu to obowiązek, który trzeba podjąć, jeśli chce się być w dobrej formie.
- Trenowałem z książką Jerzego Skarzyńskiego, który miał w niej opisane różne projekty m.in.: maraton w 4 godziny, maraton w 3,5 godziny, itd. Próbowałem się dopasować do tego. Wyjeżdżałem też na obozy biegowe, tam dowiedziałem się m.in., co to jest siła biegowa. Natomiast sama przygoda z bieganiem rozpoczęła się już w podstawówce, gdy w klubie WKS Flota trenowałem biegi na orientację. Teraz trenuję cztery-pięć razy w tygodniu, wliczając w to niedzielne, bardzo długie wybieganie. Mam także przebiegnięte ok. 30 półmaratonów, biegów na krótsze dystanse to nawet nie liczę. Traktowałem to wszystko treningowo - wyjaśnia.
Wśród najbliższych planów Krzysztofa jest ukończenie maratonu w Tokio, który z powodu pandemii był już kilkakrotnie przekładany. Pozwoli mu to dołączyć do osób, które ukończyły sześć największych maratonów na świecie (6 World Marathon Majors). Oprócz stolicy Japonii w ich skład wchodzą: Berlin, Nowy Jork, Boston, Londyn oraz Chicago. Do tej pory ukończyło je 70 Polaków, a wśród nich był m.in. dziennikarz Tomasz Lis. Oprócz tego gdynianin ma w planach co roku ukończenie dwóch maratonów wraz ze swoim pasierbem.
- Będę kończył ten projekt w marcu 2023 roku. Na maraton w Tokio od trzech lat mam numer startowy, ale przez pandemię ta impreza była nieustannie przekładana i odbędzie się właśnie w marcu. 6 listopada będę powtarzał maraton w Nowym Jorku i tam lecimy całą rodziną. Mój pasierb zadebiutował ze mną w Sydney. Cieszę się, że załapał bakcyla i chcę teraz delektować się bieganiem, by biegać razem z nim. Chcę się teraz bawić tym bieganiem. Może jeden maraton rocznie zrobię na czas, a resztę dla przyjemności. Ponadto chcę na 50. urodziny przebiec mój 50. maraton - dodaje.
Od wspinaczki do maratonów
Pasja do maratonów zrodziła się jednak nieco przez przypadek, bowiem gdynianin jest także zapalonym alpinistą, choć sam odcina się od tego, by go tak nazywać. Bieganie pomagało mu wyrobić kondycję potrzebną do wysokogórskich wypraw. Wcześniej Krzysztof celował w zdobycie Korony Ziemi, czyli najwyższych szczytów na każdym kontynencie. Niezdobyty pozostał tylko Mount Everest, który próbował zdobyć w 2017 roku. Zabrakło mu do tego naprawdę niewiele.
- To był dodatkowy pomysł. Moim głównym projektem jest Korona Ziemi. W 2017 roku byłem bardzo blisko ukończenia tego, bo zdobyłem osiem z dziewięciu szczytów. Na koniec zostawiłem Mount Everest. Niestety agencja oszukała mnie, jak i innych Polaków, zabrakło nam tlenu. Miałem do wyboru: iść na szczyt i próbować zejść, ale prawdopodobnie tlenu by mi zabrakło i już bym nie wrócił, lub zrezygnować. Tak też zrobiłem. Zabrakło mi 175 metrów do ostatniego szczytu Korony Ziemi - wspomina.
Heroiczny wyczyn na Evereście
Ta wyprawa zakończyła się jednak happy-endem, bowiem Krzysztof dokonał spektakularnego wyczynu i uratował pakistańskiego himalaistę, którego, leżącego bez niemal żadnych oznak życia, spotkał schodząc po ataku szczytowym do czwartego obozu. Gdynianin sprowadził go z wysokości 8300 m n.p.m. do obozu Szerpów w "strefie śmierci".
- Zanim go znalazłem to minęli go inni wspinacze, ale nikt mu nie pomógł. Mnie zastanowiło to, że gdy szedłem w górę, to tego ciała tam nie było. Gdy podszedłem bliżej i usiadłem, by chwilę odpocząć, to on się poruszył, ale widać było, że jest z nim źle. Oddałem mu resztkę swojego tlenu i ostatkiem sił dotarliśmy do obozu. Tam zajęli się już nim Szerpowie - wyjaśnił Krzysztof.
Niezdobyty najwyższy szczyt świata wciąż pozostaje w strefie marzeń i planów Krzysztofa. Gdynianin chciałby podjąć jeszcze jednej próby zdobycia go, a tym samym Korony Ziemi.
- Chciałbym teraz podtrzymać kondycję, będę cały czas biegał maratony, bo z tyłu głowy dalej mam zdobycie Mount Everestu. Nie wiem, czy uda się to zrealizować, bo amputowane paliczki podczas akcji ratunkowej na Evereście źle reagują na zimno i szybko się odmrażają, w międzyczasie urodziła mi się długo wyczekiwana córeczka i to jest mój Everest, a reszta to tak naprawdę domki z kart. Poza tym taki wyjazd z szanującą się agencją to koszt nawet 100 tys. dolarów. Zobaczymy, jak się to rozwinie, na razie odsuwam to na dalszy etap życia - kończy Sabisz.
Opinie wybrane
-
2022-10-29 14:20
Brawo Krzysiu! Wiem ile to Ciebie kosztowało wysiłku, wyrzeczeń, dyscypliny i przede wszystkim pogodzenia wielu spraw, które dzieją się w codziennym życiu. Zapisałeś się na kartach historii i znając Ciebie to pewnie jeszcze coś niezwykłego nam pokażesz w swojej przygodzie sportowej.
- 24 4
-
2022-10-29 16:39
Grzechu-Andy
Bravo Krzychu niech moc będzie z Tobą. Pozdrowienia od mamy i młodych.zafascynowani podróżami i Tobą
- 11 2
-
2022-10-30 07:53
Gratuluję (1)
Często jednak osoby biegajace maratony sa od tego uzależnione, a jest to bardzo niezdrowe dla organizmu. Mam na mysli przypadki, gdzie ludzie biegają po np. 2 - 3 w miesiacu. Czesto po nich widać jak ich organizm jest wypalony i zdewastowany. Nie mówię, ze jest tak w przypadku Pana Krzysztofa.
- 9 3
-
2022-10-31 15:15
to prawda, ja niewiele biegam
i mam za to zdrowy i sprężysty sagan
- 0 0
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.