• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Na 5 deskach okrążyli Morze Czarne

Marcin Dajos
14 grudnia 2013 (artykuł sprzed 10 lat) 
Aleksander, Małgorzata, Maciej objechali z pięcioma deskami Morze Czarne. Do Gruzji podróżowała z nimi Zuza Aleksander, Małgorzata, Maciej objechali z pięcioma deskami Morze Czarne. Do Gruzji podróżowała z nimi Zuza

10512 kilometrów prawie 25-letnim Volkswagenem T3 Westfalia, wypełnionym w większości 16 deskami, które pomogły w zrealizowaniu celu wyprawy "5 desek dookoła Morza Czarnego". Wybrało się w nią dwóch gdynian, Aleksander i Maciej Lewandowscy oraz ich koleżanka Małgorzata Kołacz. - Deski, a głównie kitesurfing, to nasza pasja, którą postanowiliśmy przełożyć na ciekawy projekt i zrealizować swoje marzenia - tłumaczy Olek.



Pomysł na wyprawę zrodził się w 2011 roku, po wakacjach. Maciek, który startuje w różnego rodzaju zawodach kitesurfingowych, planował pojechać gdzieś z kolegami. Wówczas zaczynali oni również przygodę z wakeboardingiem, już mieli opanowany snowboard. Ktoś rzucił pomysł, że jak będą jechać do Włoch, to można zahaczyć o lodowiec, pojeździć tam na snowboardzie, czego we wrześniu nikt z nich nie robił. Do tego Maciek dorzucił surfboarda i okazało się, że mają pięć desek. I tak powstał pomysł podróżowania z nimi wszystkimi na raz. W tym roku Olek i Gosia przerobili go na większy projekt, który spodobał się podczas III edycji Memoriału Piotra Morawskiego. Zwycięstwo w nim sprawiło, że plany przeszły w fazę realizacji. Do Gruzji podróżowała z nimi także dziewczyna Maćka, Zuza.

W lutym Gosia, Olek i Maciek zbierali głosy potrzebne do zwycięstwa w memoriale

- Często jeździliśmy na zachód Europy, więc teraz chcieliśmy obrać wschodni kierunek. W połączeniu idei, finansów i pomocy z memoriału zrealizowaliśmy nasze marzenia - tłumaczy Olek.

- Z memoriału dostaliśmy duże wsparcie finansowe i trochę medialnego. Bez tego ciężko byłoby ruszyć tak szybko w przód - dodaje.

Samochód, który podczas podróży służył również za dom. Samochód, który podczas podróży służył również za dom.
Następnie najważniejsze okazało się przygotowanie samochodu. Nie mogło obyć się bez drobnych problemów i opóźnienia. Wyprawa miała wyruszyć 13 września, a pierwsze kilometry udało się pokonać 9 dni później. Gosia, Olek, Maciek i Zuza chcieli spakować na każdego po 5 desek, a udało się wcisnąć 16. Część bagaży poszła na dach do "trumny", którą dostali od firmy z Trójmiasta. Z tym że w swoim T3 mieli otwierany dach do spania, więc jej maksymalny ciężar był ograniczony. Wcześniej oddali auto firmie, która dokonała małych przeróbek - wzmocniła zawieszenie, zajęła się silnikiem, lakierem, założyła nowe koła.

Trasę wytyczyli dookoła Morza Czarnego. Punktów docelowych było tylko kilka. Reszta zależała od warunków pogodowych, a głównie wiatru. Pierwszy przystanek - ukraińska Odessa.

Wakeboarding

- Wtedy zobaczyliśmy Morze Czarne. Mieliśmy popływać na wakeboardzie, gdyż znajdował się tam wyciąg. Jak się okazało na miejscu, otwarty tylko w poprzednim roku. Obecnie z niego zrezygnowano - opowiada Maciek.

Nie było więc sensu wyjmować desek do pływania. Na kolejną szansę z wakeboardem musieli poczekać aż do ostatniego państwa na trasie podróży, czyli do Turcji. Straszyli ich, że jest tam groźnie i biednie. A po przekroczeniu granicy natrafili od razu na dwupasmową, bezpłatną autostradę, która ciągnęła się przez 700 km, a następnie na wielu przemiłych ludzi, służących nie tylko pomocą w obieraniu trasy, ale także przynoszących jedzenie czy po prostu podziwiających wyczyny polskiej trójki podróżników.

- Wszystko było porozkładane na potężnych wzgórzach. Usytuowanie miast przypominało San Francisco. Ok. 600 km od granicy z Gruzją był pierwszy wakepark. Zobaczyłem, że wyciąg jest otwarty, więc już byłem szczęśliwy. Od człowieka opiekującego się nim dowiedzieliśmy się, że kosztuje 10 lirów za godzinę, czyli ok. 16 zł. W Polsce płacimy praktycznie trzy razy więcej - mówi Maciek. Było to w Samsun, w Sukay Wake Park.

- Gdy pojawiliśmy się z deskami i zarządca terenu zobaczył, że mamy swój sprzęt, okazało się, że płacimy jedynie 5 lirów. Zwariowałem. Zresztą w Turcji wszyscy byli niesamowicie mili i wszystko potrafili nam załatwić - dodaje.

Gruzja widziana z longboarda Gruzja widziana z longboarda
Longboarding

Pierwszy przystanek na mapie został jednak oznaczony jedną z desek. Odessę udało się zwiedzić na longboardzie, gdyż miasto położone jest podobne do Gdyni. Ma spad prowadzący do morza zakończony klifem. Dlatego spokojnie można było pojeździć na deskach z kółkami.

Natomiast już po wyprawie Olek, Maciek i Gosia mogliby zacząć pisać przewodnik "Gruzja widziana z longboarda".

- Na tych deskach zjeździliśmy całe Tbilisi, w którym doświadczyliśmy połączenia klasycznej zabudowy z nowoczesnymi budynkami ze szkła i metalu. Tam albo coś jest tradycyjne, albo super nowe. Spotykaliśmy bardzo dużo Polaków. Chyba jesteśmy najczęściej odwiedzającą to miejsce nacją - opowiada Maciek.

Z Tbilisi ruszyli nad morze, gdzie na moment wskoczyli na kitesurfing, ale trudno było nazwać to pływaniem. Kolejnym przystankiem było Kutaisi, gdzie odstawili Zuzę na samolot, a następnie Batumi, które oczywiście zjeździli na longach.

Najbardziej eksploatowaną była deska od kitesurfingu Najbardziej eksploatowaną była deska od kitesurfingu
Kitesurfing

Drugim przystankiem na mapie wyprawy "5 desek dookoła Morza Czarnego" był Krym. Tam dużo wiało i cztery razy udało się popływać na kitesurfingu.

- Mieliśmy dobre warunki do pływania. Wiatr wiał od morza do brzegu, dzięki czemu był w miarę równy. Jak wieje w drugim kierunku, to pływanie jest niebezpieczne, dlatego nie robiliśmy tego w Odessie - tłumaczy Olek.

Pogoda sprawiła, że w miarę szybko ruszyli dalej, do Rosji. Tam czekał na nich spot w miejscowości Blagoveshchenskaya.

- Miesiąc wcześniej byłem w tym miejscu, więc wydawało się, że będzie pięknie. Podczas tamtego pobytu temperatura wynosiła ok. 35 stopni Celsiusza i praktycznie się przegrzewaliśmy. Gdy dotarliśmy na miejsce z pięcioma deskami, pogoda okazała się nie najlepsza. Maksymalnie 15 stopni, więc jak trochę popływaliśmy, to robiło się zimno. Nie byliśmy na to przygotowani. Po prostu wywiało nas z tamtej miejscówki zimno. Po 20 min. na wodzie nie czuliśmy rąk i nóg - mówi Maciek.

- Warunki sprzyjały temu, aby posiedzieć w domu przy kominku. Stwierdziliśmy jednak, że jesteśmy kilka tysięcy kilometrów od startu, spot jest bajeczny, coś podobnego do Rewy, woda gładka, więc musimy spróbować. Niestety, udało się zrealizować tylko jedną sesję - dodaje Olek

Po pływaniu wynajęli pokój, aby wysuszyć sprzęt. To była jedyna noc, której nie spędzili w samochodzie, a pośród czterech ścian. Wiedzieli bowiem, że już więcej nie popływają. Następnym przystankiem były góry.

- Gdybyśmy nie wysuszyli sprzętu, to wszystko by "zakwitło". Do tego mogliśmy się zaziębić. Trochę ciepła było potrzebne - twierdzi Olek.

Wyprawa musiała jednak zahaczyć o Krasnodar. Wszystko ze względu na dziurawe, ukraińskie drogi, które negatywnie wpłynęły na Leszka - takie imię dostał samochód.

- Po ukraińskich dziurach, czyli ok. 3 tys. km od startu, trochę zeszły się nam koła i zaczęło huczeć prawe łożysko. Na szczęście, będąc wcześniej na zawodach w tych rejonach Rosji, poznałem trochę ludzi. Pojechaliśmy więc do znajomych, do Krasnodaru i oni pomogli. Postarali się o części, gdyż, jak się okazało, nie jest łatwo w Rosji dostać takie rzeczy do T3 - mówi Maciek.

- Zjeździliśmy ok. 10 mechaników i żaden nie miał części. Gość, który nam pomagał obdzwonił jeszcze parę miejsc, w tym salon VW i w końcu postanowił spytać się jakiegoś lokalnego "mafioza", który odpowiedział już pół godziny później, że dwa domy dalej znajduje się taka część. Polecił tam także dobrego mechanika, gdyż wcześniejsi bali się rozebrać auto - dodaje Olek

W zakorkowanym od świtu do nocy Krasnodarze spędzili trzy dni. Tam jednak nie było opcji pływania na kitesurfingu. Kolejna taka okazja przytrafiła się... trzy tygodnie później, w Turcji.

Problem stanowiło jednak znalezienie czystej plaży. Udało się w okolicach miasta Sinop. Popływali w tym miejscu dwa dni, ale fala była nierówna, a do tego w wodzie znajdowało się mnóstwo śmieci.

- To był smutny widok, ale co najgorsze, Turcy zdają sobie sprawę z braku pojęcia o ekologii. Niestety, nie chcą tego zmienić. Był piękny klif, niesamowita przyroda, ale śmieci psuły klimat. Jak jednego dnia się rozwiało, to zostały one wciągnięte do wody i kolejnego przyczepiały się do desek - mówi Maciek.

Następnie zaczęły się poszukiwania przyjaznego do pływania miejsca i sprawdzanie prognoz pogody.

Szczęśliwa okazała się trzecia z kolei miejscówka, przy Cieśninie Dardanele. Były tam trzy fajne laguny z dosyć płytką wodą. Po dwóch dniach Olka, Maćka i Gosię wygonił... nierówny wiatr. Na szczęście znajomi polecili im Gokceadę.

- Po doświadczeniach z europejską przeprawą promową nie mogliśmy uwierzyć, że za trzy osoby i samochód, korzystając z dwóch promów, zapłaciliśmy jedynie 50 zł. Wtedy też oficjalnie pożegnaliśmy Azję. Dojechaliśmy na spot, a już od rana kiteowcy i windsurferzy odpalili sprzęty. Tam spędziliśmy dwa tygodnie. To była wisienka na torcie. Do tego odpych-offshore na morzu z płaską wodą do freestylu. Bajka - mówi Olek.

Surfing

Tej deski uczestnicy wyprawy używali najkrócej. Na falę udało się wskoczyć w Sinop oraz dwa dni przed powrotem, dzięki wieczornym zrywom idealnego wiatru.

- Wiadomo, że w miejscach, które odwiedziliśmy, ciężko znaleźć dobre warunki do tego rodzaju pływania. Na szczęście nie byliśmy uzależnieni tylko od deski surfingowej i mogliśmy spokojnie czekać chociaż na falę - twierdzi Maciek.

Snowboard na Elbrusie Snowboard na Elbrusie
Snowboard

W ciągu lata najtrudniej zaliczyć snowboard.

- A tutaj mieliśmy po drodze Kaukaz z Elbrusem, więc wszystko ładnie się łączyło - uważa Maciek

W tym samym czasie na Kazbeku doszło do wypadku, w którym zginęli polscy alpiniści. Ekipa "deskarzy" planowała wstępnie wchodzić na Elbrus, ale jak zebrała informacje na ten temat, okazało się, że jest to niebezpieczne.

- 1 września zdejmują tam tyczki wyznaczające trasę i odradzają wchodzenie, które najlepiej zaliczyć w czerwcu. A w październiku załapaliśmy się na świeży puch - mówi Maciek.

- Na Elbrusie zaliczyliśmy jedyny snowboard. Jeszcze w Gruzji był śnieg, ale ośrodki otwierano w późniejszym terminie. A na Elbrusie w ostatnich latach oddali do użytku nową gondolę, którą wjeżdżało się z 2300 na 3600 m. Trasy były bardzo dobrze wytyczone - dodaje.

Było to pole do popisu dla snowbordzistki Gosi.

- Dla mnie był to najwcześniejszy snowboard w życiu. Świetne przeżycie - mówi Olek.

Kiedy ekipa ruszała z Krasnodaru na Elbrus, to przez kilkaset kilometrów Rosja zmieniła się totalnie.

- Okazało się, że Krasnodar był ostatnią ostoją cywilizacji. Później zaczęła się "dzika" Rosja. Kobieta krojąca tasakiem martwą świnię przy drodze czy watahy psów, które żebrzą o jedzenie - opisuje Maciek.

- Później specjalnie zaopatrywaliśmy się w chleb, aby móc im coś dać. Ale te psy jadły wszystko - od orzeszków po warzywa - dodaje Olek.

Wszyscy straszyli ich, że z Elbrusa będzie straszna droga. W rzeczywistości okazało się, że warunki są bardzo dobre i spokojnie można przedostać się do Gruzji.

- Jest jedna możliwość pokonania granicy - Gruzińska Droga Wojenna prowadząca z Władykaukazu do Tbilisi. To było najpiękniejsze miejsce, jakie zobaczyliśmy podczas wyprawy. Wjeżdżasz w dolinę i nagle po obu stronach wyrastają dwie kamienne ściany i przez 300 km jedziesz cieśniną. Tam mijasz granicę i od razu wjeżdżasz do Kazbegi, gdzie jest ta słynna góra. Jedziesz na wysokości 2 tys. metrów, a za oknem robią na tobie wrażenie szczyty 5-tysięczników - wspomina Maciek.

Wyciągi narciarskie były także w gruzińskiej Gudauri, ale otwierają je dopiero 20 grudnia. Tę miejscowość uczestnicy wyprawy zapamiętają jednak z innego powodu.

Trasa wyprawy "5 desek dokoła Morza Czarnego" Trasa wyprawy "5 desek dokoła Morza Czarnego"
- Spotkaliśmy tubylca, który jak usłyszał, że jesteśmy z Polski, zaczął krzyczeć "Lech Wałęsa", a później "Kaczyński, on nam pomógł, jak byliśmy w ciężkiej sytuacji". Powiedział po angielsku, że załatwi nam tanio nocleg, jak odmówiliśmy, to że chociaż da nam jedzenie i pojechał. Zdążyliśmy położyć się spać i nagle podjechał samochód. Ten sam człowiek zaczął pukać w drzwi i okna i budzić nas. Przyniósł wielką torbę, w której były lokalna kiełbasa, ser typu oscypek, chleb, wódka i pepsi. Powiedział, że to dar za to, że nasi politycy zrobili dla nich tak wiele - mówi Maciek

- Dał nam także numer telefonu, gdybyśmy mieli problemy w innej części kraju. Wtedy kazał do siebie dzwonić - dodaje Olek.

Po zimnych Ukrainie i Rosji, w Gruzji wreszcie zmienił się front i było ciepło. Gosia, Olek i Maciek mogli wskoczyć w japonki i krótkie spodenki. Podobne warunki zastali w Turcji.

Wracając do Polski, minęli jeszcze Bułgarię i Rumunię, gdzie także planowali popływać. Niestety, nie pozwoliły na to prognozy pogody. Zresztą mieszkańcy tych krajów, których spotkali na Gokceadzie, sami im to odradzali ze względu na małą atrakcyjność.

Opinie (26) 2 zablokowane

  • Bełkot (3)

    Być może fajna wyprawa, ale opisana bełkotliwie i po grafomańsku.

    • 17 25

    • Przestan belkotac a sam zajmij się czyms podobnym, ale z pewnoscia wolisz przed kompem siedzieć i tlusczem obrastać, baranie!

      • 7 2

    • niestety zgodzę się

      - chaos, trochę być podróżnikiem nie znaczy , że tez bdb potrafi się pisać. tutaj w tekście w zasadzie byliśmy w A byliśmy w B.. spotkaliśmy C, i był kłopot B , a w wodzie śmieci

      • 0 2

    • do bełkota

      wal się sfrustrowany polaku!

      • 0 0

  • można? można! (2)

    brawo. ciekawie się czytało relację. fajny wypad, zazdroszczę

    • 31 5

    • na youtube jest fajny reportaż "podróż za jeden uśmiech" (1)

      gościa który z panienką prawie bez kasy podróżował sobie autostopem i jachtostopem. Trochę hardcora gościo zrobił bo nawet kasy na żarcie nie wziął ale jak widać da się podróżować bez sponsorów - bo niektórzy jak myślą o podróży to pierwsze co to sponsorów szukają.

      • 1 3

      • pasja pasją

        ale jak chce się uprawiać swoje hobby, czy to jako podróże czy inne to najpierw trzeba na nie zarobić. Mi by było trochę wstyd za cudzą kasę jechać. Sam mam drogie hobby ale zarabiam na nie samodzielnie mimo że studiuję dziennie i muszę się jeszcze utrzymać.

        • 0 0

  • taaaa...

    nierówna fala, nierówny wiatr...
    jak to mówią : " złemu tancerzowi prącie w tańcu mrowi"

    • 9 8

  • gramatyka stylistyka

    Gramatyka i stylistyka tekstu pozostawia wiele do zyczenia. Wyprawa fajna - tak trzymac!

    • 14 4

  • AaaaLLLLeeee fajni goście :) (2)

    zazdroszczę ludziom którzy wiedzą jak dobrze wykorzystać swój czas, a ja kurcze znowu na kanapie :///

    • 11 3

    • a mnie kreci deskorolka, kurcze muszę uzbierać na starość :)

      mam prawie 30 jestem kobietą mam dzieci i 100 innych spraw ale WIEM że jedyne co mnie uszczęśliwi to dobra deskorolka! dziwne? jak to piszę to dziwne ale w sercu mam "maj" ;)

      • 4 1

    • raczej wiedzą jak za cudzą kasę sobie wakacje zrobić

      w dzisiejszych czasach dużo takich osób co to do roboty dwie lewe ręce mają i myślą tylko o tym jak sobie dobrze zrobić cudzym kosztem.

      • 1 1

  • Można tak, fajnie i w ogóle, (4)

    ale dużo rozbija się o kasę i nie chodzi o koszt samej podróży czy benzyny. Studiujący ekonomię znają pojęcie kosztu alternatywnego.

    Znam tylko jedną z tych osób, wiem że pływa od wieku nastoletniego (jak większość, bo wtedy najlepiej się uczy) i jak rodzice cię nie wsadzą na deskę w odpowiednim momencie albo nie masz odpowiedniej ilości wolnego czasu, bo np. w wakacje musisz pracować to raczej się nie nauczysz i nie popływasz, żeby później już samodzielnie bez instruktora robić sobie takie eskapady. Smutne, ale prawdziwe.

    Poza tym urlop nie jest z gumy, a jak słyszeliśmy to takie lub mniejsze wyprawy bywają częściej - skądś trzeba na to mieć, nie tyle na samą wyprawę co alternatywnie (w czasie takich wakacji nie wypełniasz zawodowych obowiązków).

    Ktoś powie - sponsorzy. Ale sponsorzy nie pojawiają się od razu, najpierw trzeba włożyć sporo czasu, wysiłku, pieniędzy, w pewnym momencie zaczyna się robić coś ciekawego i to dopiero wtedy pojawiają się sponsorzy.

    • 9 5

    • Polecam na youtubie "Podróż za jeden uśmiech" (2)

      a zobaczysz że da się bez kasy podróżować. To oczywiście ekstremalny przypadek ale pokazuje że niewiele trzeba na podróże.

      • 1 5

      • Da się ale nie wszystko (1)

        Da się podróżować za darmo, załapać się na stopa, na jacht, jeździć rowerem. Ale na kajcie za darmo nie pośmigasz ani na windsurfingu ani na nartach. Żaden uśmiech tu nie pomoże, może ktoś Ci da deskę na dwie godziny jak się ładnie uśmiechniesz ale to rozwiązanie na krótką metę. Kiedyś jak jeszcze miałem dofiansowanie z pracy rodziców to pływałem na windsurfingu, a teraz? jak ma do wyboru za 250 zł dzień desce czy tydzień w Norwegii to wybór jest prosty. Na szczęście pozostaje żeglarstwo gdzie można bez większego problemu załapać się za darmo lub za zrzutę na żarcie.

        • 4 0

        • w

          da sie za darmo tylko odbyt trzeba mieć ze stali

          • 2 1

    • Żeby było jasne (to do minusujących)

      Znam klimat i środowisko kite'owo-windsurfingowe nienajgorzej, więc moje obserwacje to nie jest jakieś "tak mi się wydaje".

      Poziom zaawansowany w windsurfingu to godziny ćwiczeń, a jeszcze więcej czasu spędzane na oczekiwaniu na wiatr (a już w ogóle w Polsce!), kolejny kurs i kolejny.. Nic samo nie przychodzi, a wsparcie rodziców w okresie wieku nastoletniego - bezcenne.

      • 0 0

  • Gratuluję i pozdrawiam!

    Piękna sprawa chłopaki i dziewczyny :)

    • 11 1

  • fajnie, super :-)

    • 4 2

  • SuperZajawka!

    Gratulacje!

    • 5 3

  • Z wiatrem

    • 2 1

1

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Bajkolandia - nocowanka dla dzieci

150 zł
spotkanie, warsztaty, zajęcia rekreacyjne

Nocny Duathlon - Airport Gdańsk (5 opinii)

(5 opinii)
zawody / wyścigi

Spacer z Przewodnikiem: Gdańsk - Droga Królewska i ciekawe zakamarki Głównego Miasta

47 zł
spacer

Forum

Najczęściej czytane