Z żalem żegnamy mijające lato i wracamy do codziennych obowiązków, są jednak takie profesje, w których dopiero zbliżająca się jesień zwiastuje odpoczynek. Ratownicy WOPR dopiero teraz mogą odpocząć, podsumować pracę i przygotować zaplecze do szkolenia nowej kadry. Przyjrzyjmy się bliżej jak wyglądają ich obowiązki.
widuję ich tylko obserwujących plażę z brzegu
80%
ich umiejętności podziwiam podczas zawodów ratowniczych
7%
widziałam/widziałem ich podczas prawdziwej akcji
10%
udzielili mi kiedyś pomocy
3%
W czasie pracy siedzą na plaży i grzeją się na słonku. Choć nie mogą sączyć drinków, a wypłata nie wystarcza na nowego mercedesa,
praca ratownika WOPR na pierwszy rzut oka jest godna pozazdroszczenia. No chyba, że ktoś zaczyna się topić...
Zanim jednak ratownik stanie się ratownikiem musi skończyć szkolenie i zdać egzaminy. Zaczyna się od zajęć na pływalni, gdzie uczy się między innymi skoków do wody i holowania tonącego. Potem przychodzi czas na praktykę w terenie. Pojąć trzeba technikę rzucania rzutką i kołem ratunkowym. Nauczyć się wiosłować tak, aby łódź ratownicza płynęła szybko i dokładnie tam, gdzie powinna. Zapoznać się z ekwipunkiem, którym ratownik posługuje się na co dzień. Do tego warto mieć patent związany ze sportami wodnymi: żeglarski, motorowodny, czy nurkowy.
Gdy dostaną już upragnioną posadę na kąpielisku, na posterunku zjawiać się muszą zanim pierwsi plażowicze rozłożą swoje koce. Najpierw uzbrajają swoje stanowiska w niezbędny sprzęt: łodzie, bojki, rzutki i środki pierwszej pomocy. Potem czeka ich codzienna rutyna. Lubią się nudzić, ale nie z lenistwa, tylko z troski o bezpieczeństwo wypoczywających na plaży.
- Ludzie doceniają naszą pracę, często słyszymy od nich dobre słowo, a czasami nawet dostajemy coś słodkiego - opowiada
Sara, ratowniczka z Sobieszewa.
Ich obowiązkiem jest nie tylko ratowanie życia, ale również pomoc w innych sytuacjach, takich jak ukąszenia owadów, omdlenia i urazy. Punkty medyczne, zlokalizowane przy kąpieliskach, są w stałym kontakcie radiowym z dyspozytorem pogotowia. W razie poważniejszego incydentu, karetka przyjeżdża w ciągu kilku minut.
Na szczęście takich jest niewiele. Łączna ilość tegorocznych interwencji ratowniczych w Gdańsku to 429, lecz większość z nich to pomoc ambulatoryjna - 319 przypadków. Na gdyńskie kąpielisko karetkę wzywano siedemnaście razy, ale najczęściej udzielano drobnej pomocy przy skaleczeniach i krwotokach.
Czasem asysty wymaga jednostka pływająca, tak zdarzyło się 9 razy w tym roku u wybrzeży Gdańska. Typowych akcji ratowniczych w wodzie było w Gdańsku 37. Najwięcej, 14 przypadków, w
Sobieszewie , gdzie jest dosyć niebezpiecznie. Za to na nowo powstałym
kąpielisku Kliper w Jelitkowie, ratownicy nie musieli wchodzić do wody ani razu.
Gdyńskim WOPR-owcom więcej pracy przysporzyli nieodpowiedzialni rodzice, którzy gubili z oczu swoje pociechy, niż tonący. Niemałym problemem był brak respektu dla zakazu spożywania alkoholu na plaży. Policję i straż miejską wzywano kilkanaście razy, aby przywołać do porządku stwarzających niebezpieczeństwo. Dzięki dobrej prewencji w Gdyni nie doszło do żadnej sytuacji zagrażającej życiu czy zdrowiu.
Żadnych utonięć w sezonie, to doskonały wynik pracy WOPR-u, mimo to warto wiedzieć gdzie i w jakich sytuacjach zachować szczególną ostrożność.
- Największym zagrożeniem jest kąpiel przy niestrzeżonych odcinkach plaż - mówi
Łukasz Iwański, szef kąpielisk morskich w Gdańsku.
- Jest kilka czarnych punktów, najgorszy znajduje się na północ od Stogów , w okolicy falochronu. Jak widać ze statystyk, niebezpiecznie może być również na strzeżonej plaży. Takie miejsca, na przykład Sobieszewo, oznaczamy specjalnymi tablicami ostrzegawczymi. Łodzie ratownicze, standardowe wyposażenie każdego stanowiska WOPR, wyglądają na dość wysłużone, ale działają bez zarzutu. To nie jedyne narzędzia pracy ratowników, mają oni do dyspozycji sporo nowoczesnego sprzętu. Motorówki, skuter dostosowany do ratownictwa, quad z przyczepką, kajaki i deski ratunkowe, a nawet paralotnia, to krótki przegląd tego czym posługują się na co dzień.
- Patrole z powietrza to skuteczna forma ratownictwa - mówi pilot paralotni
Paweł Stolarczuk.
- Widząc tonącego, natychmiast składam meldunek, zrzucam pneumatyczną rzutkę i ani na moment nie opuszczam poszkodowanego. Jeśli ratunek nie nadchodzi, mogę wypiąć się z uprzęży na niewielkiej wysokości i starać się pomóc bezpośrednio.Zbliżająca się jesień nie zwalnia ratowników z konieczności utrzymywania dobrej formy. Będą ćwiczyć, żeby w przyszłym sezonie wrócić na stanowiska.