- 1 Nocne imprezy na aktywny weekend (17 opinii)
- 2 W sobotę półmaraton, zmiany od piątku (202 opinie)
- 3 Kajaki poza Trójmiastem nieznacznie droższe (8 opinii)
- 4 Miejskie pływalnie nie dla każdego? "Z dzieckiem bez szans" (76 opinii)
- 5 Najlepsze ćwiczenia po przebudzeniu (24 opinie)
- 6 O krok od wpisu do Księgi Rekordów Guinnessa (22 opinie)
Bojery, czyli żeglarstwo lodowe
12 marca 2011 (artykuł sprzed 13 lat)
Choć w Trójmieście wiosna za pasem, na Zalewie Wiślanym amatorzy bojerów mają swoje małe królestwo. Jeszcze w środę w Nowej Pasłęce lód był gruby na 35 cm.
Czy ślizg to tak dobra zabawa jak słyszałam? Żeby to sprawdzić pojechałam do położonej nad Zalewem Wiślanym Nowej Pasłęki. Tam ulokowana jest najbliższa wypożyczalnia bojerów. Aby się tam dostać, kierujemy się na Warszawę krajową siódemką, dojeżdżamy do Elbląga i tam obieramy kurs na Braniewo. W miasteczku jedziemy główną drogą do ronda, na którym znajduje się kierunkowskaz na Nową Pasłękę. Mijamy charakterystyczny klasztor, przeprawiamy się przez most, skręcamy w prawo i po niecałych dwóch godzinach jesteśmy u celu podróży.
Tamtejsza wypożyczalnia (mieści się w hotelu Dom Rybaka) oferuje bojery typu DN. To drewniane, jednoosobowe ślizgi z żaglami o powierzchni 6,5 metra kwadratowego. Kadłub zbudowany jest ze zwykłej sklejki. Całe jego piękno polega na tym, że jest lekki i tani. Jeśli dysponujemy projektem, dobrym warsztatem i zacięciem majsterkowicza, możemy bez problemu zbudować go sami! Choć teoretycznie można je rozpędzić do ponad stu kilometrów na godzinę, większości początkujących udaje się uzyskać nieco gorszy wynik, około 60-80 km/h. Jak na "pojazd" tak mały i niepozorny to i tak nieźle.
Pogoda dopisuje, wiatr jest w sam raz - nie za słaby, ale i nie za mocny. Na niebie słońce i pojedyncze obłoki, temperatura oscyluje na granicy zera stopni. Tafla lodu ma 35 cm grubości, sprawdza to emerytowany bosman, który tak przywykł do codziennych obowiązków, że robi to do dziś. Możemy ślizgać się bez obaw.
Taklujemy nasze ślizgi przy brzegu, w okolicy ujścia Pasłęki. Zajmuję nam to chwilę, ale jesteśmy tak zajęci, że nie czujemy chłodu. Początkowo przeraża pozycja zajmowana w bojerze, żeglarz praktycznie leży zapierając się nogami i łokciami w kokpicie. Głowa znajduje się dwadzieścia, może trzydzieści centymetrów nad taflą lodu. Nasze obawy budzą też luźne wanty, ale tak właśnie ma być. Maszt bojera powinien być giętki i wyginać się pod wpływem siły generowanej przez żagiel.
Start rozpoczyna się rozbiegiem, trzeba rozpędzić swój bojer, a potem do niego wskoczyć. Postanowiliśmy zacząć trochę spokojniej, siadając w kokpicie i powoli wybierając szot (to lina służąca do ustawiania żagla w odpowiedniej pozycji względem wiatru). Jeśli bojer nie chce ruszyć z miejsca, przesuwamy środek ciężkości, czyli po prostu.... siebie w kierunku masztu. Kiedy i to nie przynosi efektu, trzeba próbować dalej na inne sposoby. Jako nieco lżejsza od kolegów, próbuję skoków w kokpicie lub odpycham się nogą - wygląda to komicznie, ale działa! Mimo to kilka razy muszę wziąć rozbieg, by pojazd chciał ze mną współpracować - później poskutkuje to mocno obitymi plecami
Początki nie są łatwe, oswojenie się ze ślizgiem wymaga czasu, nawet od osoby z żeglarskim doświadczeniem. Uciekający spod bojera lód, sprawia wrażenie ogromnej prędkości, a niespodziewany podmuch wiatru, może unieść w powietrze jedną z płóz. W takiej sytuacji trzeba szybko poluzować szot, inaczej może dojść do nieprzyjemniej wywrotki.
Jako początkująca, unikam zwrotów przez rufę, trzeba robić je z dużą uwagą i niezbyt gwałtownie. Zwłaszcza przy silnym wietrze. Staram się zawsze wracać do wiatru i kręcić sztagi, ślizgając się w tak zwaną agrafkę.
W pewnym momencie zauważamy w oddali dziwny pojazd poruszający się po lodzie. To poduszkowiec Straży Granicznej. Sunie majestatycznie w naszym kierunku. Kiedy zbliża się, zauważamy jak podatny jest na podmuchy wiatru. Chwilami przemieszcza się bokiem, ale załoga dobrze nad nim panuje i mimo niesprzyjających warunków lecą dokładnie tam, gdzie zaplanowali. Spotkanie z funkcjonariuszami należy do tych przyjemnych - to rutynowy patrol zamarzniętych nabrzeży i okolic granicy z Kaliningradem. Pojazd waży siedem ton, może pokonać nawet siedemdziesięciocentymetrową przeszkodę i jest oczkiem w głowie całej załogi. Patroluje cały Zalew Wiślany, a stacjonuje w Tolkmicku. Tam też bywa postrachem amatorów opalania, gdy powoli leci nad plażą, wychodząc z bazy na służbę. Po wyłączeniu silnika możemy przyjrzeć się z bliska poduszkowcowi, a potem wracamy do do bojerów.
Po kilku godzinach "wylegiwania się" w ślizgu, zaczyna dokuczać nam chłód i zmęczenie. Mimo pozycji horyzontalnej, prowadzenie bojera nie jest zajęciem dla leniwych. Dobranie szota wymaga sporo siły w rękach. Rozbieg, choć pozwala się nieco rozgrzać, też wysysa z nas energię. Klarujemy (czyli składamy) sprzęt i wracamy do Domu Rybaka na obiad. Poobijani, zmarznięci i zmęczeni, ale z uśmiechem od ucha do ucha.
Żeglarstwo lodowe okazało się świetną zabawą i każdy kto ma podstawowe pojęcie o jachtach może spróbować swoich sił na bojerze. Oczywiście wskazane jest trzymanie się zasad zdrowego rozsądku.
Do prowadzenia bojera nie trzeba mieć żadnych uprawnień, mimo to nie wolno zabierać się za ślizgi, nie mając o tym zielonego pojęcia. W naszej ekipie był doświadczony sternik lodowy, który czuwał nad naszym bezpieczeństwem.
Nie wolno ślizgać się po nieznanym lodzie. Osoba odpowiedzialna za grupę musi przygotować i oznakować teren, na którym można bezpiecznie trenować. Sternik lodowy w trakcie szkolenia uczy się jak sprawdzać grubość lodu oraz jakie niebezpieczeństwa czają się nawet na solidnej pokrywie. Przed rozpoczęciem zabawy, przeprowadza się krótką odprawę, podczas której jesteśmy informowani o potencjalnych zagrożeniach i sposobach radzenia sobie w nieprzewidzianych sytuacjach.
W Nowej Pasłęce informacje na temat lodu można uzyskać od emerytowanego bosmana. Zawsze warto rozmawiać z miejscowymi, oni wiedzą najwięcej na temat akwenu przy którym mieszkają.
Ślizgając się w grupie należy bacznie obserwować otoczenie i za wszelką cenę unikać kolizji. Przy prędkościach jakie osiągają bojery zderzenie może mieć fatalne skutki. Równie niebezpieczny jest upadek na twardy lód bez zabezpieczenia głowy, dlatego nie wolno zapomnieć o kasku. Nie musi to być sprzęt dedykowany bojerom, ważne żeby nie utrudniał zbliżenia brody do klatki piersiowej. Może być to zwykły kask narciarski, rowerowy, czy spadochronowy.
Zabezpieczenie się przed wychłodzeniem to kolejna ważna sprawa. Możemy ubrać się profesjonalnie w piankę i suchy kombinezon, ale odzież narciarska lub kilka warstw ciepłych rzeczy oraz nieprzemakalna kurtka turystyczna też spełnią swoje zadanie.
Choć pogoda dała się wszystkim we znaki i tęsknimy za wiosenną aurą, mam cichą nadzieję że za rok zima będzie równie mroźna. Kto wie, może bojery, tak niegdyś popularne, powrócą do łask w okolicach Trójmiasta.
Koszt wynajęcia bojera na cały dzień to 100 zł. Instruktorów bojerowych najłatwiej znaleźć kontaktując się ze Stowarzyszeniem Polska Flota DN.
Opinie (32) 2 zablokowane
-
2011-03-12 10:56
(1)
Pozdrowienia dla Pani Magdaleny od załogi "dziwnego pojazdu":)
- 6 1
-
2011-03-12 11:31
było chyba coś :)
- 2 0
2
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.